AUTOLUSTRACJA - WYZNANIE - PUBLICZNA SPOWIEDŹ.

Warszawa, grudzień 2005 roku.

Opowiem krótko swoją historię z wczesnych lat 80-tych ubiegłego wieku. Opowiem zwięźle, ale zapewniam - nie pomijając nic istotnego. Sądzę, że należy to zrobić i wszyscy, których coś takiego dotknęło powinni tak uczynić. Dla swojego dobra i dla dobra ogółu.

Był rok 1983 - październik. Byłem wtedy studentem dyplomowego roku Studium Aktorskiego w Gdańsku jednocześnie pracując w Teatrze Wybrzeże jako adept. W czasie pobytu u rodziców w Warszawie wracałem późno w nocy wraz z dwójka przyjaciół starą "Warszawką" ojca z imprezy, która odbywała się na dalekich przedmieściach w towarzystwie kolegów - studentów warszawskiej PWST. Na skutek czyjegoś donosu, lub po prostu przez przypadek zostaliśmy zatrzymani na ul. Tamka przez milicję. Samochód został przeszukany i znaleziono paczkę zdjęć jakie robiłem w stanie wojennym w Gdańsku - rozruchy, zomowcy, pałowanie etc. Zostaliśmy aresztowani. O świcie następnego dnia zawieziono mnie z tzw. "dołka" na wysokie piętro komendy milicji na Wilczej.   Rozmowa była bardzo przykra. Esbecy po kilkugodzinnym "wałkowaniu", nic się ode mnie nie dowiedziawszy (dla kogo robiłem zdjęcia, po co, czy mam jakieś kontakty  etc... w tym miejscu chcę zaznaczyć, że nie byłem w żadnej strukturze podziemnej co się łączyło z brakiem przeszkolenia, jak się zachować w takich przypadkach). Tak więc zdecydowanie agresywni esbecy powiedzieli mi wprost: jeżeli nie zgodzę się na współpracę wywalą mnie i moich przyjaciół ze studiów z wilczym biletem. Ponadto ja zostanę oskarżony o nielegalne robienie zdjęć funkcjonariuszom zomo, a nawet postarają się wsadzić mnie za szpiegostwo jeżeli jakieś moje zdjęcie pokazało się na zachodzie. (A niestety podobno pokazało się). Naciskany bardzo mocno i wprost szantażowany zgodziłem się na spotkania z esbekiem czasowo - do końca moich studiów - czyli przez następne 9-10 miesięcy. Zgodziłem się, gdyż myślałem, że uda mi się ich jakoś przechytrzyć i wykiwać po wypuszczeniu z aresztu i powrocie do szkoły do Gdańska. (właśnie zaczęły się próby do mojego przedstawienia dyplomowego). Po tym fakcie powróciłem jeszcze do aresztu, a esbecy przeszukali mieszkanie rodziców i zabrali negatywy zdjęć - nie bardzo mogli uwierzyć, że profesjonalne zdjęcia da sie robić na domowym, amatorskim sprzęcie.

Po tych zajściach nie "wywinąłem" się jednak esbecji od razu. Okazało się bowiem, że umowę o pracę w teatrze i przywrócenie mnie do zajęć szkolnych  w studium aktorskim dyrektor teatru będzie podpisywał ze mną jedynie warunkowo tylko na na 1 miesiąc, a po miesiącu znowu na kolejny miesiąc. Tak więc pod taką presją doszło do moich trzech do pięciu (nie pamietam dobrze) spotkań z esbekiem, który dzwonił do mnie do Gdańska do szkoły lub do teatru i nakazywał mi przyjazdy do Warszawy. Napisałem na jego żądanie jedną kartke papieru - wymieniłem tam kolegów z mojego roku z imienia i nazwiska, i napisałem przy każdym, że jest świetnym kolegą i bardzo dobrym uczniem.  Dosłownie to i nic więcej. Esbek był więcej niż bardzo niezadowolony. W czasie tych spotkań bałem się, ale starałem się bardzo i nie mówiłem prawie nic - jedynie jakieś półsłówka.  W tzw. "międzyczsie" odbyło się moje przedstawienie dyplomowe. Udało mi się moją rolę zagrać bardzo dobrze. Miałem doskonałe recencje. Ten fakt dodał mi odwagi i wytrącił broń szantażu (natychmiastowe wyrzucenie ze szkoły mnie i mojej dziewczyny) z rąk sbeków. Wreszcie na ostatnim ze spotkań postanowiłem udzielić sbekowi fałszywej informacji. Powiedziałem też kategorycznie, że nie będę się już więcej z nim spotykać. Jeśli chodzi o tę fałszywą informację chodziło o to, że powiedziałem, iż jeden z kolegów chodzi do kościoła rozpakowywać paczki z zachodu. Wiem, że jedynie sprawdzili szafkę kolegi, nic nie znaleźli i już więcej po tym fakcie się do mnie nie odezwali. Nareszcie miałem spokój. To był chyba luty 1984. Tak więc po około 3-4 miesiącach tej żałosnej niby "współpracy"  prawdopodobnie i na szczęście stwierdzili, że mają już mnie dość. O dziwo, nie spowodowało to dalszych negatywnych dla mnie konsekwencji w mojej szkole i pracy - choć przed poborem do wojska w dalszym ciągu uciekałem stosując rozmaite fortele zdrowotno-meldunkowe, aż do 1987 roku. Nie dostawałem też paszportu.

Od tego ostatniego spotkania z esbekiem w 1984-tym nie miałem więcej żadnych świadomych kontaktów z tak zwanymi "spec-służbami", ani za PRL, ani w czasach wolnej Polski.

Ten epizod mojego życia pozostawił we mnie trwałe ślady. Niechcący dotknąłem złej strony rzeczywistości, a właściwie to owa "Zła Strona" dotknęła mnie. Czułem, że chcą mnie za wszelką cenę skaptować do swej grupy - ale pomimo, że chodziłem na spotkania, rozmawiałem - to się im nie udało. Nigdy, nawet nawet przez moment nie stanąłem po ich stronie.

Żałuję, że tak się stało, jak się stało - ale w jakimś sensie to wszystko mi pomogło. Od tych wypadków starałem się tworzyć wokół siebie i na swoja miarę dobry i nie skłamany świat. Zadośćuczynić moją chwilową słabość robieniem rzeczy jak najlepszych.  

Jestem pewny, że nikomu nie zrobiłem krzywdy. A jeśli tak się stało - proszę o wybaczenie.

To wszystko.

 

Sławek Jóźwik - wyznanie.