Henryk Jóźwik
ŻYCIORYS |
|
Tekst autorstwa Pani Marii Możdżyńskiej, który ukazał się w
Tygodniku Nowodworskim w 2010 roku.
"Ksiądz Henryk Jóźwik urodził się 13 I 1884 r. w Białyninie pod
Skierniewicami. Ojciec (Franciszek) posiadał gospodarstwo, 15 h
należące do rodziny od 150 lat. Dom Franciszka i Katarzyny był
bardzo religijny, trzech z ich pięciu synów wybrało kapłaństwo.
Henryk kształcił się w rosyjskim gimnazjum w Piotrkowie, potem w
Seminarium Duchownym w Warszawie. Święcenia przyjął 11 XI 1906 r.
Mszę prymicyjną odprawił w rodzinnym Białyninie, zabrakło na niej
jednak zmarłej kilka miesięcy wcześniej matki młodego księdza. Jako
wikariusz pracował w Grodzisku, w kolegiacie łowickiej, w Powsinie i
w Warszawie w parafii św. Floriana, wszędzie przez rok.
Pracę proboszcza po raz pierwszy podjął w 1911
r. w parafii Sierzchowy, pełnił ją do 1915 r., a zakończył
dramatycznie. W 1914 r. wybuchła I wojna światowa, na ziemiach
polskich w armiach obu walczących stron byli wcieleni przez zaborców
Polacy. Front przebiegał nad rzeką Rawką, w pobliżu probostwa ks.
Jóźwika. Czy to wezwany przez żołnierzy, czy z własnej inicjatywy
kapłan znalazł się w okopach. Posługa z jaką spieszył nie spotkała
się ze zrozumieniem i ksiądz trafił do niemieckiego aresztu. Jak
długo był przetrzymywany ani o co oskarżony nie wiadomo, znany jest
tylko rezultat – kara śmierci. Na szczęście jak później stwierdzili
jego przełożeni „dzięki Opatrzności Bożej” uniknął wykonania wyroku.
Na dodatek otrzymał decyzję o przeniesieniu, parafianie w Jeruzalu
musieli jednak poczekać aż proboszcz zostanie wypuszczony z niewoli.
W 1918 r. dała o sobie znać słaba kondycja fizyczna księdza, trafił
do jednego z warszawskich szpitali na operację.
W Jeruzalu spędził w sumie 15 lat jako proboszcz i dziekan. Później
przez 6 lat pracował w parafii Kutno - Łąkoszyn. I znowu po latach
przełożeni chwalą ks. Jóźwika, że udało mu się obie te placówki
zniszczone podczas działań wojennych „odbudować od podstaw.” Ciężka
praca wywołała jednak tyfus i zapalenie płuc. Dla podreperowania sił
wysłano go na nową, ustabilizowaną parafię, do Nowego Dworu.
Wiódłby tu spokojne życie gdyby nie to, że był
już 1936 r., czas gdy przebąkiwano o kolejnej wojnie.
W Nowym Dworze od wieków mieszkali ludzie różnych wyznań i
narodowości, kościoły katolicki, protestancki i synagoga położone
były blisko siebie, cmentarze wręcz ze sobą graniczyły. Można by
spodziewać się w związku z tym licznych sporów i zadrażnień.
Sprzyjał im też nerwowy stan oczekiwania i niepokoje ostatnich lat
przed wojną. Okazało się, że ks. Jóźwik ma doskonałe predyspozycje
do pracy w tak zróżnicowanym terenie i tak trudnych czasach -
potrafi bezkonfliktowo współżyć z każdą nacją. Zarówno nowodworscy
Żydzi jak i ewangelicy wypowiadali się o nim zgodnie jako o bardzo
porządnym i kulturalnym człowieku. Podobne zdanie mieli i mają
parafianie pamiętający go z lat międzywojennych i okupacji.
W chwili wybuchu wojny znaczna część mieszkańców Nowego Dworu
opuściła miasto. Ks. Jóźwik pozostał i sprawował codziennie posługę
duszpasterską. Podczas bombardowań miasta tułał się po prywatnych
domach, gdyż plebania i kościół zostały mocno uszkodzone. Postawa z
września 1939 r. być może uratowała mu życie. W 1940 r. Niemcy
aresztowali w mieście osoby z tzw. „czarnej listy”, później trafiły
one do obozów koncentracyjnych. Na liście tej był także ks. Jóźwik,
jak sam twierdził uratowało go wstawiennictwo i opinia nowodworskich
ewangelików.
Przez całą okupację plebania sąsiadowała z
gestapo.
Proboszcz pisał „Ciągle nas kontrolowano, wzywano na śledztwa,
czepiano się byle pozoru żeby i nas zamknąć, wiedziano o każdym
naszym kroku. Rewizje były częste.”
I tu ponownie zadziałały dobre stosunki z parafianami, niektórzy
ostrzegali księdza w razie grożącego ze strony Niemców
niebezpieczeństwa a miejscowi lekarze przez 4 miesiące bezpłatnie
pielęgnowali go w ciężkiej chorobie.
Z okresem okupacji wiąże się pewne mało znane wydarzenie z życia
księdza Jóźwika. Przypominamy, że do 1942 r. na terenie Nowego Dworu
istniało getto. Za ukrywanie w tym czasie Żydów groziło śmiercią. O
tym, że proboszcz ukrywał na plebanii żydowską dziewczynkę zachowały
się dwie relacje.
Pierwsza stwierdza sucho, że kapłan został wezwany na Gestapo i
oskarżony o to, że ukrywa wroga III Rzeszy. Tam szczuto go psami
domagając się by wydał żydowskie dziecko. Ciężkie pobicie i dotkliwe
pogryzienie nie załamały księdza Jóźwika, Żydówka ocalała.
Druga relacja pochodzi od ocalonej Lei Thaus. W sugestywny sposób
opisywała ona jak dla zachowania kamuflażu śpiewała w kościele św.
Michała. Jej opowieść kończy się jednak nieco inaczej niż powyższa.
Do dziś Lea twierdzi, że na plebanię wtargnęli gestapowcy. Chwilę
wcześniej ksiądz polecił gospodyni by wyprowadziła i schowała
dziecko, po które przyszli. Lea nie widziała co działo się po jej
wyjściu. Po pewnym czasie gospodyni wprowadziła ją do pomieszczenia,
w którym na podłodze leżał pobity, zakrwawiony kapłan. Miał on
ostatkiem sił pobłogosławić dziewczynkę po czym skonał. Odesłana z
Nowego Dworu Lea przeżyła wojnę, jej wspomnienie zostało spisane,
ale nie użyto w nim nazwiska księdza Jóźwika. Dla bezpieczeństwa
dziecku go nie podano. Do dziś, można więc usłyszeć opowieść o tym
jak proboszcz z Nowego Dworu oddał życie by uratować małą Żydówkę.
Ksiądz Jóźwik przeżył okupację. W 1944 r. za
ofiarną pracę i postawę w czasie okupacji, w tym dwukrotną odbudowę
zniszczonego kościoła mianowany został kanonikiem, a 1 I 1948 r.
pierwszym dziekanem nowodworskim. Umarł 23 XI 1959 r. o 2:45 w Nowym
Dworze i tu został pochowany. Jego pogrzeb stał się demonstracją
przywiązania parafian do swego duszpasterza, za skromną trumną
ruszyły tłumy. Niektóre osoby, aby wziąć udział w pogrzebie wzięły
urlop, inne wymykały się z pracy. Ceremonii przewodniczył ksiądz
biskup Majewski i ksiądz biskup Choromański. Mimo jego niewątpliwych
zasług dla naszego miasta w czasie pogrzebu nie wygłoszono żadnej
przemowy. W ten sposób uszanowano ostatnią wolę pierwszego
nowodworskiego dziekana.." |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|